Gdy w czerwcu jedno ze znanych wydawnictw ogłosiło konkurs na powieść młodzieżową, od razu podzieliłam się wiadomością na grupie dla osób tworzących teksty. Po chwili w mojej głowie zaświeciła żarówka i już wiedziałam, że muszę wziąć w tym konkursie udział. Żarówka objawiła się w postaci świetnego pomysł na fabułę, która od razu mnie oczarowała.
Rzuciłam się do pracy. Przeczytałam kilka książek w ramach przygotowań – dwie, w których pojawiał się podobny wątek do tego, który chciałam wykorzystać i pozostałe, które miały mi pomóc „znać się” w temacie. To dla mnie ważne, żeby pisać prawdziwie i szczerze. Usiadłam przy zeszycie i tablicy magnetycznej, rozplanowałam wszystko i po kilku dniach zaczęłam tworzyć niesamowitą historię. Może źle o mnie świadczy takie chwalenie się, ale tak wtedy czułam. Przeżywałam całą sobą i prawie na bieżąco – zwłaszcza w ostatnim etapie – dzieliłam się tym na Instagramie. W te dni przed ostatecznym terminem konkursu wstawałam o piątej nad ranem, kładłam się późnym wieczorem, a czas spędzałam z laptopem lub notatnikiem na kolanach.
Skończyłam. Proces trwał trzy miesiące. Niektórzy w tym czasie potrafią napisać dwie powieści i kilka opowiadań. Nie trafię do tego grona z prostej przyczyny. Nie chcę. Wolę poświęcić się całkowicie jednej fabule i bohaterom, żeby mieć pewność, że czytelnicy otrzymają dobrze przygotowany tekst, gdzie każdy gest ma znaczenie, a po przeczytaniu książki zostaje się z wieloma pytaniami, odpowiedziami i przemyśleniami, dzięki czemu chętnie się do tego tekstu wraca.
Na dniach zamieszczę filmik, w którym opowiem o procesie powstania tej powieści.
Na efekty musimy poczekać. Rozwiązanie konkursu przypada na styczeń, a moja książeczka musi pokonać sto czterdzieści dziewięć tekstów o tym samym tytule. Mam nadzieję, że będzie się wyróżniać i zwróci na siebie uwagę jury. Jeśli nie, spróbujemy to wydać inną metodą, ale o tym przypomnijcie mi w lutym.
Dobra, teraz odpoczywamy i szukamy natchnienia do kolejnych wyjątkowych powieści lub opowiadań.
Trzymajcie się!