Posted on

Kilka dni temu poprosiłam osoby, które obserwują mój profil na Facebooku o rzucenie słów, na podstawie których ułożę opowiadanie.

jesiennie, miś, klucze, beagle, słońce, energia, skoki, pozytywka, rodzina, ksiądz, toaleta, bolerko, pierogi, dźwig, pimpulimpipulek, elokwentny, klawo, degrengolada, szparagi, kalarepa, pępowina, widły, wysypka, wiewiórka, detektyw, jazgot, Rasit

Oto, co powstało dzięki tym 27 wyrazom. Mam nadzieję, że się spodoba.

Pozytywka z opóźnionym zapłonem – Ewa Mielczarek

– Z niego jest jakiś pimpulimpipulek!

Czasami Matylda używała słów, których nie rozumiałem. Mogłem się jedynie domyślać, że jest zdenerwowana. Podnosi głos, krzyczy, przed chwilą rzuciła telefon na kanapę. Nawet ja jej nigdy tak nie sprowokowałem. Kocham ją nad życie i muszę dbać o to, żeby była szczęśliwa. To pewnie wszystko przez tego detektywa, który przestał do nas przychodzić. Nie lubię, gdy jest smutna. Musiałem coś z tym zrobić. Mogłem jej przynieść misia, ale pogniewałaby się o ślinę. W korytarzu znalazłem klucze, wziąłem je do pyska i przyniosłem. Matylda uśmiechnęła się. Dobrze. Pierwszy sukces.

– Masz rację, tego mi trzeba. Skoczę szybko do toalety i już wychodzimy.

I jak tu jej nie uwielbiać? Wyszliśmy z domu już w lepszych nastrojach, pogoda temu sprzyjała. Matylda nazywa ten czas wrześniem. To dla mnie najlepsza pora. Jesiennie, ale wciąż wakacyjnie. Można wygrzewać się godzinami w słońcu, ale nie jest za gorąco. Mogę uprawiać skoki do każdej kałuży, a spacery w parku są ciekawsze, bo wiewiórki przestają być ognistorude. Najlepsze jest jednak to, że miasto nie jest jeszcze przepełnione jazgotem, który Matylda określa studentami.

Nie umiem czytać ludzkich liter, ale po zapachu wiedziałem, że prowadzi mnie do restauracji DBW. Tam mieszka moja ulubiona ciocia. Tak naprawdę nie jest moją rodziną, ale zawsze dostaję coś od niej do jedzenia. To warzywa, ale lepszy kalafior w garści. Dziwne miejsce na mieszkanie i nie wiem, gdzie ma swoje legowisko, ale widocznie każdy ma swoje sekrety. Tajemnica musi się też kryć w nazwie tego miejsca. Degrengolada bo wege. Nie znałem żadnego z tych słów, ale Matylda i ciocia często się z tego śmiały, przywieszając plakaty z wesołymi człowiekami na ścianach.

– Cześć, jakie masz danie dnia? – odezwała się Matylda, zaraz gdy weszliśmy.

– Krem z kalarepy i szparagi z makaronem ryżowym.

– O tej porze roku?

– Jakaś nowa odmiana. Źle wyglądasz – skwitowała ciocia, więc szczeknąłem, że przecież to widać, ale nie trzeba o tym wspominać. Podrapała mnie za uchem. Może być. Wybaczam jej.

– Jacek się nie odzywa.

Chciałem dodać „A nie mówiłem!”, ale głaskanie było zbyt przyjemne, żeby wtrącać się do rozmowy. Matylda kontynuowała:

– Dostałam od niego smsa o treści w stylu musimy porozmawiać, po czym od dwóch tygodni nie ma z nim kontaktu.

– Może coś się stało.

– Jego matka od razu by do mnie dzwoniła. Wiesz, że tej pępowiny nie przeciął.

– To może napisz do niej?

– Aż taką desperatką nie jestem. Daj mi pierogi na wynos, dobrze?

– Pewnie, a dla twojego beagle?

W końcu się opamiętały. Tak, bardzo chętnie bym coś wszamał. Niestety, mina Matyldy zwiastowała, że zostanę o suchej karmie.

Odczekaliśmy, a po chwili ciocia przyniosła dla Matyldy jedzenie. Spakowała do torby, którą ze sobą przyniosła i poszliśmy w stronę domu. Miałem dużo energii i chciałem pobiegać, ale z naszej dwójki dotyczyło to tylko mnie. Musiałem się poświęcić. Zamiast spaceru w lesie musiałem wysikać się obok tej budowy z wielkimi dźwigami. Mogło być gorzej.

Gdy skręciliśmy w naszą uliczkę, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Miałem wrażenie, że wyskoczyła mi wysypka. Musiałem podrapać się za uchem. Coś pachniało inaczej. Skręciliśmy w naszą bramę. Miałem rację. Na schodkach siedział Jacek, detektyw. Ten, przez którego Matylda była zdenerwowana w ciągu ostatnich dni. Owszem, ten sam sprawił też, że od roku moja przyjaciółka się często śmieje i śpiewa piosenki, ale i tak byłem na niego rozgniewany. Jak na psa jestem bardzo elokwentny. Powiedziałem mu głośno, co o nim myślę. Sprawił, że Matylda była smutna. To niewybaczalne.

– Spokój, Rasit.

Usiadłem obok jej nogi, gotów do obrony. Mężczyzna wstał i zrobił niepewny krok do przodu. W ręce trzymał jakieś dziwne pudełko.

– Ładne bolerko. Twój projekt?

– Serio? Znikasz na dwa tygodnie i to twoje pierwsze słowa?

– Przepraszam, miałem nagłe zlecenie.

– Jasne.

– Ksiądz pedofil dręczył pewną dziewczynkę. Potrzebowała dowodu, bo nawet rodzice nie chcieli jej wierzyć.

Podniosłem łeb. Dlaczego oni używają takich długich słów? Matylda przyłożyła dłoń do ust, chyba się przestraszyła. Jeszcze tego brakowało. Może powinienem ugryźć Jacka, żeby sobie w końcu poszedł.

– Okropne – powiedziała cicho.

– Tak. Okazało się, że nie była jedyna. Cała wieś go przegoniła widłami, a mój znajomy prokurator już rozpoczął sprawę. Nie wywinie się.

– I słusznie. Lubię szczęśliwe zakończenia.

– O tym chciałem pogadać w sierpniu – Jacek wręczył Matyldzie dziwne pudełko.

– Pozytywka?

– Przepraszam, że tak, ale nie chcę czekać ani sekundy. Otwórz.

Musiałem oprzeć się o nią łapami, żeby zobaczyć, co znajduje się w środku. Przekręciła metalowy element i pudełko zaczęło grać melodyjkę, którą już wiele razy słyszałem. W domu mamy takie większe pudło z obrazami, przed którym Matylda siedzi, kiedy szyje nowe ubrania. Gdy usłyszy te dźwięki, zawsze podniesie głowę znad maszyny. Czasami nawet płacze, ale nie wiem, czy to ze smutku. Obróciłem głowę i popatrzyłem na Jacka. W łapie trzymał maleńką, srebrną obrożę. Nawet na ogon by mi się nie zmieściła. Nie wiem, co to znaczy, ale Matylda westchnęła.

– Klawo – wyszeptała tylko i podała mu dłoń. Przytulili się do siebie. O to mi chodziło. Nie zauważyła, że wypadło jej jedzenie. Zjadłem wszystko. Matylda jest szczęśliwa. To był bardzo dobry dzień. O, wiewiórka! Lecę! Pa!